Dekonstruowanie świata - W cieniu prawa Remigiusza Mroza
Książki autorstwa Remigiusza Mroza powoli
zapełniają moją półkę, tę domową, jak i audiotekową. Ten niezwykle utalentowany
młody człowiek powoli skrada moje serce. Początkowo byłam pełna sceptycyzmu wobec
jego twórczości. Po pierwsze ze względu na Wielkich polskiego kryminału –
Tyrmanda (tu głównie dzięki powieści Zły),
Krajewskiego, Bondy, Miłoszewskiego, których książki czyta się z zapartym tchem.
Po drugie – dość często zdarza się tak, że to co zostało w dzisiejszych czasach
okrzyknięte bestsellerem i leży na półkach Empik’u okazuje się totalnym
literackim dnem. W związku z tym, pierwsze spotkanie z prozą Remigiusza było
pełne obaw, wątpliwości, dystansu. Jak się okazuje, zupełnie niepotrzebnie.
Jest rok 1909, Austro – Węgry. Polski nie
ma na mapach świata. A główny bohater – Erik Landecki to Polak. Na domiar tego
prowadzi hulaszcze życie. Gorzej już chyba być nie może. Zostaje zatrudniony na
czyścibuta w rezydencji Reinstalu. W tamtych czasach owe stanowisko było najniżej
sytuowane, co nie oznaczało, że nie było istotne. Wstawał przed świtem, kiedy
jeszcze wszyscy spali i zaczynał swoją pracę najpierw od butów służby, a
następnie zabierał się za dokładne czyszczenie butów domowników. Dziennie
musiał wyczyścić około 60 par z należytą starannością oraz odpowiednio
przyrządzoną miksturą.
Już pierwszego dnia pobytu w ogromnej
rezydencji dochodzi do morderstwa. Ginie dziedzic rodu Reignerów – Julius.
Pierwsze i jedyne podejrzenie pada na Polaka. Machina spisków rusza z kopyta. Padają
oskarżenia, powstaje tysiące scenariuszy w głowach służby i domowników. Nie ma
prokuratora, nie ma sekcji zwłok, nie ma przesłuchań. Jest jeden człowiek,
który od razu wymierza sprawiedliwość – baron Hendrik von Reigner. To on uznaje
Landeckiego za winnego. Polak trafia do galicyjskiego więzienia, następnie na
salę sądowa, gdzie (jak wiadomo z góry) przegrywa. Takie czasy! Jedynie co mu
pozostaje to odliczać dni do wymierzenia kary. W tamtych czasach karą za
morderstwo była śmierć przez powieszenie. Czy uda mu się udowodnić swoją
niewinność zanim zawiśnie na szubienicy? Czy Sophie Maländer – narzeczona
młodszego syna Reignera, która od początku wierzy, że tego nie zrobił, pomoże
mu? Czy wynajęty przez nią adwokat Wilhelm Hütter uwolni młodego Polaka?
Wszystko toczy się w tle prawa. Remigiusz ukazuje
nam swój tok rozumowania, prawniczy tok rozumowania. Ponadto, przedstawione tło
historyczno-obyczajowe to dla mnie prawdziwy majstersztyk. Cenne źródło wiedzy o
życiu w zaborze austriackim na początku XX wieku. Źródło konwenansów, sposobu
traktowania Polaków. Czytając, ma się wrażenie jakby się było tuż obok bohaterów
opisywanej epoki.
Na co jeszcze warto zwrócić uwagę? Przede
wszystkim na konstrukcję psychologiczną postaci. Życie w dworku austriackim to
ciągła gra, zakładanie masek, kombinowanie. Tak do końca nie wiadomo, któremu z
bohaterów można zaufać. Na mnie największe wrażenie zrobiła postać Sophie Maländer.
Podczas czytania towarzyszyły mi tak sprzeczne emocje, że nie mogłam oderwać
się od wciąż przewracanych kartek. Na jednej stronie wydawało się, że jej
postępowanie jest jak najbardziej prawe, na drugiej wzbudzało wiele podejrzeń,
nasuwało mnóstwo pytań co do jej prawdziwych intencji. Wszystko to za
sprawą niesamowitego tempa akcji. Takiego, że ciężko utrzymać równowagę. Można
zatracić się w tym, kto jest tym dobrym, a kto złym.
W
cieniu prawa to powieść, która zmusza do myślenia. Do
tego, by czytelnik był aktywny podczas czytania. By ciągle się zastanawiał, by
sam odkrywał sens napisanych słów.
Idąc dalej, to powieść idealnie wpisująca
się w ramy dekonstrukcjonizmu. Jednym z wyróżników lektury dekonstrukcyjnej
jest fraza mówiąca o tym, że „każde odczytanie jest niedoczytaniem”. Co to
oznacza? Nie można mówić o jednym poprawnym rozumieniu. Tekst rozumiany jest za
każdym razem na nowo, przez rożnych czytelników, w różnych okolicznościach.
Każde odczytanie można uznać za błędne, bo każdemu kolejny interpretator może
wytknąć, że jest niepełne. To taka wieloznaczność literatury, że „nic nie jest
dane na pewno”, w związku z tym utwór „jest jak otwarte drzwi, których strażnikiem
nie jest autor, lecz czytelnik”[1]. A zatem,
zabawa w dekonstruowanie tekstu oznacza wyzwolenie inwencji interpretacyjnej,
mocy twórczych czytelnika, który czytany tekst przekształca, w pewnym sensie –
pisze go na nowo.
Paul de Man pisał, że czytać to rozumieć, pytać, poznawać, zapominać, zacierać, zniekształcać,
powtarzać. W związku z tym,
doświadczanie czytania jest aktem niewyczerpalnym, nie tylko dlatego, że nigdy
się nie kończy, bo nie przynosi ostatecznego rozstrzygnięcia, ale też dlatego,
iż otwiera możliwości dla innych odczytań.
Przerzucając ostatnią kartkę, a następnie
odkładając książkę na półkę cały czas się zastanawiałam, czy aby na pewno tak
powinna skończyć się ta opowieść. Zostało tak wiele miejsc niedookreślonych,
dużo wątków niewyjaśnionych. Autor zostawił otwartą kompozycję, przestrzeń misreading’u – odczytania zawsze-nie-ostatecznego.
Czy było to zamierzone?
Czytanie jest twórcze, jest swoistym
pisaniem tekstu na nowo, czytanie mobilizuje do inwencji, kreacji. Ta inwencja
– przedłuża życie dziełu, odkrywa jego zdolność generowania znaczeń. Ta
literatura żyje, bo okazała się w jakiś sposób ważna dla mnie, na tyle ważna,
że warto było jej poświęcić swój czas, poruszyć intelekt, wyobraźnię, emocje,
pamięć i wiedzę i czytając – pisać swoją własną wersję tej historii.
A Wasza, jaka byłaby wersja opowieści o
świecie, do którego trafił Erik Landecki?
Zachęcam do zabawy w dekonstruowanie
świata bohaterów W cieniu prawa.
M.
Komentarze
Prześlij komentarz